Miasta 15-minutowe: co jest prawdą a co nie?

Tekst autorstwa: Piotr Starczewski

W ostatnim czasie coraz częściej można usłyszeć o tak zwanych miastach 15-minutowych. Czyli takich, w których można z miejsca zamieszkania dojść wszędzie w 15 minut. Ten dość prosty i raczej rozsądny pomysł zyskał sobie jednak wielu zaciekłych wrogów. Zarówno w Polsce jak i za granicą. W tym tekście zamierzam odnieść się do argumentów przeciwników tego rozwiązania oraz przedstawić, o co w nim tak naprawdę chodzi.

15-minutowy obóz koncentracyjny

„(…) Miasto piętnastominutowe pierwsze w Polsce: Auschwitz-Birkenau” - tak sprawę wyjaśnił prawicowy polityk i publicysta Grzegorz Braun. I nie jest w tym osamotniony. Na całym świecie prawica zaczęła bić na alarm, że globalistyczne elity chcą przepchnąć kolejny dystopijny projekt.

Przed Nowym Porządkiem Świata w urbanistyce ostrzegają głównie prawicowi aktywiści ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Dzieje się tak nie bez powodu, ale to tym później. W tym momencie przyjrzyjmy się samym argumentom.

Środowiska prawicowo-spiskowe, że tak je nazwę, twierdzą, że 15-minutowe miasta to w zasadzie przykrywka pod budowę otwartych więzień, z których nie można ot, tak sobie wyjechać. Skąd ten pomysł? Buduje się przede wszystkim paralelę z innym nielubianym przez prawicę konceptem, czyli wszelkimi zielonymi strefami w miastach czy innymi formami ograniczania ruchu samochodów (głównie osobowych, bo to o nie się tu rozchodzi).

Coraz więcej miast w Europie wprowadza specjalne strefy, które ograniczają bądź całkowicie zamykają ruch samochodowy. Rzecz w tym, że według tej filozofii samochody mogą być używane do poruszania się POZA miastem, a nie wewnątrz. W idealnej sytuacji samochód zostawiany byłby na parkingu przy granicy miasta, a kierowca przesiadałby się do transportu publicznego. Nazywa się to Park&Ride i jest coraz popularniejsze, u nas jako „parkuj i jedź”. Jest to odwrotność od tego czym straszy prawica.

Kolejnym źródłem tych teorii jest system paszportów wewnętrznych z ZSRR. Prawicowi komentatorzy twierdzą, że komuniści zamknęli ruch między miastami, żeby z takiego miasta się wydostać, trzeba było mieć pozwolenie. Jak było naprawdę? W skrócie owe paszporty polegały na tym, że mieszkać można było tylko tam, gdzie się było zameldowanym. To znaczy, że jeśli było się zameldowanym w Nowosybirsku, to w Leningradzie miałoby się problem z pójściem do szpitala czy posłaniem dziecka do szkoły. Podobnie działa dziś w Chinach system książeczki Hukou.

Jeden i drugi wyzwalał, bądź wyzwala różne sytuacje patologiczne, jednak nie jest to żaden projekt ubezwłasnowolnienia obywateli. Raczej próba wpływania na przepływ ludności w celu zaludnienia tworzących się miast bądź odciążania tych już przeludnionych. Tak czy inaczej, nikt w warunkach zachodnich nie proponuje nigdzie takiego rozwiązania. Jest ono nawet potępiane przez różne NGO, takie jak np. „globalistyczne” Human Rights Watch.

Ostatnią kwestią jest inwigilacja i kontrola obywateli. Teorie spiskowe generalnie rzadko istnieją w próżni i zazwyczaj łączy się jedne ze drugimi w jeden wielki obraz dystopijnej rzeczywistości. W tym wypadku 15-minutowe miasta mają ułatwić też inwigilację mieszkańców, wystawianie ich na działanie technologii 5G, szczepienie, itd. Krótko mówiąc – ograniczyć swobodę obywateli.

Tu jednak ponownie pojawia się problem z rozumowaniem prawicy. Rzecz w tym, że to właśnie brak 15-minutowych miast ogranicza wolność. W sytuacji gdy obiekty takie jak fabryki, biura, sklepy, szkoły, kina, itd. są bardzo oddalone od siebie, stajemy się de facto uzależnieni od środków transportu. Co może nie jest szczególnie dotkliwe w dużych miastach z rozbudowaną komunikacją miejską, ale w całej reszcie kraju już tak. Jedyną realną alternatywą wówczas jest samochód. I tu tkwi sedno całej sprawy.

Spisek, tym razem prawdziwy

Gdy pierwszy raz zetknąłem się z polską krytyką idei miast 15-minutowych, autentycznie się zdziwiłem. Tak, prawica od lat nas raczy mądrościami o potrzebie mordowania nauczycieli od edukacji seksualnej czy nieistnieniu Szwecji, ale to, to przeszło wszelkie pojęcie. Bo dlaczego ktoś urodzony w Polsce, kto przynajmniej deklaratywnie interesuje się Polską i jej historią, mógłby widzieć lewacki, globalistyczny spisek w sposobie budowania, miast jaki znamy co najmniej od czasów Mieszka I?!

Przecież wystarczy wyjrzeć za okno, albo w przypadku wsi – pojechać do najbliższego miasteczka. My, tu dziś teraz, żyjemy w 15-minutowych miastach. Bo tak budowało się miasta większość historii w całej Europie. Bo przez większość z tych ponad tysiąca lat państwowości polskiej nie było czegoś takiego jak samochód. Ludzie chodzili piechotą. Skąd zatem ten urągający rozumowi i godności człowieka pomysł, że 15-minutowe miasta to jakiś lewacki spisek? Ano stąd, że niektórzy prawicowi intelektualiści postanowili spisać pracę domową od swoich kolegów z Ameryki.

Stany Zjednoczone to kraj, który w pewnym momencie został kompletnie zmieniony na zlecenie lobby samochodowego i paliwowego. Jest to część historii tego kraju, o którym w zasadzie rzadko się mówi w Polsce. Aby sprzedać jak najwięcej samochodów, należy stworzyć najpierw zapotrzebowanie. Nie ma sensu kupować samochodu, gdy jeździ się tramwajem bądź wszędzie jest blisko i chodzi się piechotą.

Ale co jeśli powykupywać i zamknąć komunikację zbiorową? Co jeśli by dać w łapę urzędnikom, aby rozplanowali miasta tak, aby wszędzie było daleko? Na uzależnieniu społeczeństwa od samochodów można zarabiać niewyobrażalne kwoty. Poza samymi fabrykami samochodów zyskuje także przemysłowa machina odpowiedzialna za budowę dróg i autostrad. Zyskują wytwórcy opon. Zyskuje przemysł paliwowy a od niedawna także coraz ważniejszy gość przy stole – przemysł akumulatorów.

Nie powinno dziwić zatem, że każda próba odwrócenia status quo w amerykańskim sposobie transportu i planowania miast spotyka się wrogością kapitału. Kapitału, który w Stanach akurat otwarcie i bez żenady angażuje się zarówno w politykę jak i w kreowanie narracji. Ogromne sumy idą każdego roku na takie PragerU czy Bena Shapiro.

Zawodowi krzykacze za pieniądze baronów naftowych opowiadają; jak to zaszkodzenie interesom samochodowych miliarderów jest spiskiem globalistów, którzy nienawidzą życia i Ameryki. Ale poza opłaconymi szczekaczkami istnieje też inna grupa – szczekaczki samozatrudnione.

Do sztucznie stworzonego tłumu oburzonych przyssali się bowiem różni twórcy internetowi, którzy robią to co inni – tworzą content dla swoich widzów. Po prostu środowisko zwolenników teorii spiskowych tak się rozrosło, że stało się potencjalną grupą docelową dla wytwórców wielu branż, w tym rozrywkowo/informacyjnej.

Miasta 15-minutowe to kolejny temat, o którym można z oburzeniem wykrzykiwać przed kamerą za pieniądze reklamodawców oraz datki od widzów. Nie trzeba nawet sprawdzać, o co chodzi, ludzie którzy „wyłączyli telewizor i włączyli myślenie” i tak łykną jak pelikany a hajs będzie się zgadzać. Podobnie działają prawicowi politycy, którzy stają na głowie, żeby udowodnić ludziom, że są im do czegoś potrzebni. W ten oto sposób z sal konferencyjnych General Motors czy innego Exxon Mobile do polskiego internetu dotarła idea, że miasta budowane od setek, tysięcy lat są lewackim spiskiem iluminatów.