Pałace nędzarzy

Artykuł nadesłany przez Piotra Ciszewskiego z Historii Czerwonej

Międzywojenna Warszawa zmagała się z ogromnym problemem braku mieszkań. W efekcie nawet bezdomni, którzy trafili na osiedle baraków zlokalizowane na Żoliborzu czy nowsze budowane pod koniec lat 20. XX wieku na Annopolu, mogli się czuć szczęśliwcami. Grozę, a jednocześnie sensację budziły domy dla bezdomnych, siedlisko patologii społecznych, nędzy i przestępczości. Do tych „pałaców nędzarzy” spychano najbiedniejszych z biednych. Tam trafiali także przewlekle chorzy czy ukrywający się drobni przestępcy. Do schronisk dla bezdomnych „karnie” zsyłano także mieszkańców baraków niezdolnych do płacenia czynszów.

Najstarsze schronisko „dla żebraków” działało w Warszawie od 1918 roku, przy ulicy Powązkowskiej, w budynkach dawnych spichlerzy. Ponieważ bezdomnych przybywało, wojsko przekazało na potrzeby zarządzającego placówką Polskiego Czerwonego Krzyża również pobliskie baraki. Podzielono je na niewielkie pomieszczenia, w których mieszkały całe rodziny. Sytuacja sanitarna była tragiczna. Baraki przy Powązkowskiej uważano za jedne z najgorszych w Warszawie. Tak opisał je bezrobotny, który tam trafił: „w baraku powietrze duszne, smrodliwe, nary i ściany pełne pluskiew. Nie można spać. Jak tylko się położę, cała armia pluskiew napada na mnie i gryzie niemiłosiernie. […] Chodzimy spać na dziedziniec. Pod barakiem, na całą długość układamy swoje posłania, okrywamy się łachmanami i tak jeden przy drugim […] śpimy, dopóki nas deszcz lub policja do kontroli dokumentów nie zbudzi”. W czerwcu 1926 roku na łamach „Robotnika” Jan Niwiński określił schronisko, do którego przypadkowo trafił, mianem „baraków – trupiarni”. „Izba trzy metry szeroka. Cztery osoby mieszkają. Mały chodzi do szkoły. Na łóżku leży człowiek – mówić nie może. Kona powoli, długo. To były sekretarz lubelskiego dziennika, potem Rosja, suchoty i… czeka na śmierć. Długo – długo, już dwa lata w tej norze” pisał reporter.

W 1925 roku schronisko zamieszkiwały 493 osoby. W 1931, podczas kryzysu, liczba mieszkańców wzrosła do 640. Główny problem stanowiła duża liczba chorych oraz śmiertelność. Tyfus, gruźlica i inne choroby zbierały duże żniwo. Rzeczywista liczba mieszkańców była wyższa, niż podawano w dokumentach. Ze schroniska korzystały bandy opryszków ukrywających się przed policją. Stąd częste bójki, a także rewizje oraz obławy, podczas których policja wyciągała z baraków ich mieszkańców i legitymowała, aresztując poszukiwanych oraz tych, którzy nie posiadali dokumentów. Często podczas takich działań ujawniano broń, czy też ukrywane zrabowane przedmioty. W roku 1931 pojawiły się głosy o konieczności likwidacji schroniska ze względu na stan techniczny. Pięć lat później, gdy minął czas największego kryzysu, a liczba bezdomnych zmniejszyła, placówkę przy Powązkowskiej zamknięto.

W roku 1928 warszawski magistrat zdecydował o utworzeniu kolejnego schroniska na Woli, przy ulicy Okopowej 59. Po kilku miesiącach wysiedlono wszystkich jego mieszkańców ze względu na epidemię tyfusu. Po dezynfekcji schronisko uruchomiono jednak ponownie. Placówka nazywana „koszarami” została po raz drugi otwarta jako schronisko „karne” dla tych, którzy nawet w domach dla bezdomnych nie uiszczali opłat. W siedmiu pofabrycznych budynkach wydzielono 53 boksy dla bezdomnych. Sytuacja poprawiła się nieco po przebudowie w roku 1930. Z „karnej” zmieniono placówkę w „pogotowie mieszkaniowe” dla najbardziej potrzebujących. W roku 1931 mieszkały tam 1273 osoby. Sytuacja dzieci była lepsza niż na Powązkowskiej, ponieważ zorganizowane zostało przedszkole. Wśród kobiet pomoc charytatywną niósł Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet. Po poprawie koniunktury liczebność mieszkańców schroniska spadła do 517 osób w roku 1936. Schronisko działało do Drugiej Wojny Światowej.

O tym, jak wielkie konflikty wybuchały wokół płacenia za pobyt w schronisku, świadczy przykład Polusa. Podczas kryzysu, w roku 1930 warszawski magistrat zakupił dwa gmachy fabryczne przy ulicy Lubelskiej na warszawskiej Pradze.

„Na parterze i piętrze ten sam monotonny rozkład: drzwi na prawo i lewo, za drzwiami szereg klitek oddzielonych cienkimi ścianami, przejście zaśmiecone rozmaitymi papierzyskami i odpadkami, po drugiej stronie wspólne »sale« porozdzielane na kąty mieszkalne deskami, najczęściej tekturą lub szmatami” pisał o Polusie anonimowy reportażysta. „Za kilka metrów gołej ziemi, za kilka metrów zatrutego, sprowadzającego chorobę powietrza bezrobotny musi co miesiąc wydrzeć z siebie cztery złote, aby spełniła się zasada, że nawet nędzy, nawet cierpiącemu nic darmo nie daje nieubłagany moloch kapitalizmu” dodaje reporter.

Wielkość boksów zależała od liczebności zamieszkujących je rodzin. Trzyosobowa otrzymywała 10-11 metrów kwadratowych, czerto-pięcioosobowa 12-14, sześcioosobowa 15-17, a większa 18-20.Już w pierwszym miesiącu działania schroniska oficjalnie mieszkało w nim ponad 600 osób. W maju 1931 roku było ich już 1458. Na początku istnienia placówki doszło do buntu. Mieszkańcy odmówili płacenia czynszu, skarżąc się, że są trwale bezrobotni, a ponadto magistrat nie zapewnił im godziwych warunków mieszkaniowych. Ci, którzy chcieli wnosić opłaty, zostali pobici. Interweniowała policja, aresztując najbardziej buntowniczych. Część z uczestników protestu została wyrzucona na bruk. Władze zdecydowały o zorganizowaniu na terenie Polusa posterunku policji obsadzonego przez funkcjonariuszy mających za zadanie na przykład asystować przy pobieraniu opłat. Nie chodziło o zapewnienie mieszkańcom bezpieczeństwa. W nocy posterunek nie działał, więc przestępczość mogła się rozwijać. „»Zawodowi bezrobotni«, pijacy, awanturnicy, wagabundzi, złodzieje, prostytutki i pokątni sutenerzy stanowią dla tych przyzwoitych ludzi, którzy tu trafili dzięki prawdziwej niedoli, środowisko i otoczenie. Stale powtarzają się nocne i dzienne burdy, awantury, pijatyki i bijatyki zatruwają im życie” pisała w 1930 roku prorządowa „Gazeta Polska”. W listopadzie 1933 sytuacja była tak napięta, że inkasenci zbierający w Polusie czynsze, ze względu na „zamieszkiwanie elementów awanturniczych” zostali uzbrojeni w rewolwery. Za wzorem praskiej placówki poszły również inne schroniska dla bezdomnych.

W przeciwieństwie do innych schronisk po zakończeniu kryzysu początku lat 30. Polus nie został zlikwidowany ani pomniejszony. Przesiedlano do niego rodziny niepłacące za lokum w osiedlach baraków na Żoliborzu i Annopolu. Do roku 1936 Polus zajmował 8 budynków, w których zamieszkiwały oficjalnie 1762 osoby. Rzeczywista przestrzeń noclegowa na mieszkańca wynosiła zaledwie 1,5 metra kwadratowego. Poprawiła się nieco jakość boksów, ponieważ w roku 1934 wzniesiono drewniane ścianki działowe. Zarządcy uporządkowali także i wybrukowali podwórko. Zorganizowany został żłobek, przedszkole, a także świetlica. Tę ostatnią prowadziła katolicka Konferencja akademików św. Wincentego à Paulo. Jego pomoc objęła 60 dzieci, które uczono czytania i pisania, lecz przede wszystkim religii. Na terenie Polusa została zorganizowana szwalnia dla dziewcząt, gdzie młode mieszkanki schroniska mogły zarobić drobne kwoty, a także przyuczać się do zawodu szwaczki. Schronisko działało do Drugiej Wojny Światowej.

Problem bezdomności w międzywojennej Warszawie nie został rozwiązany. Według oficjalnych danych z marca 1939 roku w mieście, w schroniskach i na osiedlach baraków mieszkało 14,5 tys. osób. Rzeczywista liczba była jednak o wiele większa. Nie wliczano do nich ludzi nocujących w noclegowniach, w których za kwotę kilkudziesięciu groszy można było spędzić noc i wziąć prysznic. „Dwadzieścia prycz. Siedemdziesięciu nocujących. Usadawiają się w kucki pod ścianami, zwiesiwszy na kolana senne głowy. Leżą pod pryczami na przegniłych, zarosłych brudem deskach podłogi” opisywała to, co zobaczyła w jednej z noclegowni Wanda Wasilewska.

Niewiele zachowało się zdjęć czy opisów schronisk dla bezdomnych i noclegowni. Władze dbały, aby ukrywać je przed wzrokiem „porządnych obywateli”. Jedynie zdawkowe relacje w gazetach, często poszukujących sensacji, pozwalały domyślić się, jak wygląda życie bezdomnych.