Ostatnie informacje o braku leków w niektórych aptekach, nieskutecznym systemie obserwacji braku tych leków oraz zależności od korporacji farmaceutycznych powodują, że ponownie należy postulować pomysł, który wcielony w życie ograniczy dyktat wielkich firm i kupczenie zdrowiem pacjentów
Niedawno jeden z ekspertów medycznych z rozbrajającą szczerością przyznał, że wielkie korporacje nie są wobec nas fair. Jak powiedział, ustawa refundacyjna z 2011 roku premiuje wybieranie najniższych cen za leki. W takiej sytuacji korporacje farmaceutyczne traktują nas zgodnie z logiką rynku jako klienta najniższego priorytetu. Gdy więc dochodzi do zaburzeń na rynku to najczęściej kosztem brakiem dostaw leków do naszego kraju. Taka wypowiedź eksperta właśnie w tym momencie sugeruje, że właśnie z podobnym zachowaniem się Big Pharmy mamy obecnie.
Rząd jednak uspokaja i cytowane są wypowiedzi prywatnej spółki, sprzedanej przez Skarb Państwa w 2000 roku, czyli Polpharmy, gdzie zapewniają o uruchomieniu nowej linii produkcyjnej z racji niedostępności pewnych leków. Oprócz tego między innymi zakazano wywozu niektórych rodzajów leków z kraju. Od razu jednak przedstawiciel tejże firmy zgłasza, że produkcja leków refundowanych jest nieopłacalna i że firma poważnie zastanawia się nad zmianą swojej koncepcji, na kierowaną nie interesem społecznym, ale prywatnym interesem właścicieli.
Wobec tego, gdy znów stajemy w obliczu kryzysu lekowego, gdy ceny leków w aptekach rosną, a zarobki Polaków zjada inflacja, czy sensownym jest dozwolenie tutaj na jakieś prywatne kalkulacje inwestorów? Czy im się opłaca produkować leki ratujące życie, czy może przerzucą się na suplementy diety?
Bezpieczeństwo lekowe, zasadniczy element funkcjonowania naszej publicznej służby zdrowia, nie może być elementem gry rynkowej, podobnie jak nie dozwalamy na to, by ludzie chorzy pozostawali bez opieki.
Do tej kwestii dodać należy jeszcze sprawę tego, że polski rząd boi się wielkich korporacji farmaceutycznych. Można to sprawdzić na podstawie ostatniej sytuacji związanej z prawem patentowym. W skrócie nowy lek na rynku jest pod 5-letnią ochroną patentu i tylko firma, która go wyprodukowała, może na nim zarabiać. Po tych 5 latach zgodnie z prawem na rynku mogą pojawić się tzw. leki generyczne, czyli zamienniki, często dużo tańsze. Rząd polski jednak tego się obawia i nawet po tych 5 latach refunduje jedynie oficjalny lek, choć mógłby dużo tańszy zamiennik. Dlaczego? Bo przedstawiciele wielkich megakorporacji farmaceutycznych pogrozili palcem. Jest to ciekawe to tyle, że kroków takich nie bały się podjąć inne kraje. Jednak Polska widocznie dla Pfizera czy Bayer jest dużo słabszym przeciwnikiem, na którego można tupnąć nogą i schowa się do mysiej dziury. W sprawie tej wypowiedział się nawet koordynator służb specjalnych, czyli Mariusz Kamiński, że nie należy tego kroku podejmować, bo w skrócie grozi to niebezpieczeństwem dla zdrowia Polaków.
Dlatego racjonalnym ruchem, który wynika wprost z troski o nasze zdrowie, jest stworzenie firmy farmaceutycznej będącej w rękach państwa. Od podmiotu takiego można by oczekiwać działania nie dla zysków i wyciągania pieniędzy z portfeli Polaków nowymi metodami, ale ku działalności społecznej i bieżącej współpracy z potrzebami publicznej służby zdrowia. Rozwój państwowego sektora farmaceutyków spowodowałby, że nie musielibyśmy bać się dyktatu wielkiego kapitału, a zyski nie trafiałyby do kieszeni inwestorów, ale byłyby reinwestowane w rozwój nowych polskich technologii i leków.
Tylko kto to zrobi? Skoro nasz minister od służb specjalnych musi uspokajać pomysłodawców refundacji tańszych leków, bo zadzwonił do niego szef Pfizera czy innej Big Pharmy i pogroził palcem, to odwagi po obecnie rządzących nie ma co się spodziewać.
Podziel się swoją opinią!
Pamiętaj o tym, by zachować się kulturalnie dyskutując z innymi czytelnikami.
0 Komentarzy
Bądź pierwszy! Zostaw swój komentarz pod tym artykułem.