Otyłość – patologia systemu i konsekwencja nierówności ekonomicznych

Publicystyka

Otyły mężczyzna / Flickr, autor: Sandra Cohen-Rose and Colin Rose, licencja: CC BY-SA 2.0

Tekst autorstwa: Damian Składanek

Jeszcze kilkanaście lat temu twierdzenie, że otyłość będzie ogólnoświatowym problemem społeczeństw rozwiniętych i jedną z największych chorób cywilizacyjnych XXI wieku mogło wywoływać śmiech, zdziwienie lub nawet mocny entuzjazm, gdyż wyobraźnia kazałaby nam przypuszczać, że w tym wypadku przyszłe pokolenia będą żyły w lepszych i bardziej obfitych czasach, gdzie niedożywienie będzie mniej powszechnym problemem niż samo przesycenie. Teraz jednak nie potrzebujemy abstrakcyjnych wizji, by móc stwierdzić, że choć otyłość w społeczeństwie zwiększyła się przez to jedno stulecie, tak nadal bieda i głód są powszechne w naszej rzeczywistości i wiążą się z powyższym problemem.

Choć na pierwszy rzut oka otyłość postrzegamy jako efekt nadmiernego obżarstwa, to prawda jest taka, że w dużej mierze jest to spowodowane nierównościami klasowymi oraz konsumpcjonizmem zapisanym w nowoczesnej kulturze krajów „zamerykanizowanych”.

Oczywiście dochodzą tutaj również kwestie związane z psychiką ludzką oraz zdrowiem fizycznym, niemniej w dużej mierze sama przyczyna problemu sprowadza się do natury systemu, w jakim przyszło osobom otyłym żyć. O problemie należy o tyle mówić, że według danych liczba osób otyłych na świecie potroiła się od 1975 r. do około 2,1 miliarda – czyli około 30% całej populacji – i liczba ta nadal rośnie (World Population Review: Most Obese Countries 2023). Z roku na rok tyjemy, co nie tylko krzywdzi naszą kondycję oraz estetykę, ale i może realnie przyczynić się do niepełnosprawności oraz śmierci, co potwierdza badanie z 1993 roku, gdzie McGinnis i Foege oszacowali, że rocznie w Stanach Zjednoczonych dochodzi do 300 000 przedwczesnych zgonów związanych ze złą dietą i brakiem aktywności fizycznej, w porównaniu z 500 000 zgonów przypisywanych paleniu. Nowsza analiza wykazała, że otyłość wiąże się z gorszą jakością życia związaną ze zdrowiem i wyższymi wskaźnikami chorób przewlekłych niż palenie przez całe życie oraz długotrwałe nadużywanie alkoholu.

Majątkowe przyczyny otyłości

Nad wyraz często można się spotkać z mylną opinią, jakoby otyłość była przejawem dobrobytu lub co najmniej poprawnej sytuacji majątkowej, która pozwala na zakup dużej ilości fast foodów oraz bardziej kalorycznych dań spożywanych powyżej zapotrzebowania. Jest to mocno pochopne wyciąganie wniosków, ponieważ o ile pewien procent osób otyłych faktycznie przejada się ponad potrzebę, tak liczne badania przeprowadzone w USA i Wielkiej Brytanii (gdzie kryzysy otyłości są szczególnie powszechne) sugerują, że to właśnie osoby uboższe są dużo bardziej podatne na tycie niż osoby dobrze sytuowane.

Światowa Organizacja Zdrowia twierdzi, że rosnące koszty zdrowej żywności i zwiększony niedobór żywności w krajach słabo rozwiniętych jest czynnikiem przyczyniającym się do otyłości w krajach biednych lub rozwijających się oraz w krajach najsłabiej rozwiniętych. Największą zależność między stanem majątkowym a wagą możemy dostrzec po dokładnej analizie średniego proc. BMI państw rozwiniętych, które cechują się największymi nierównościami majątkowymi:

USA - 12 miejsce według rankingu, Turcja - 17, Meksyk - 28, RPA - 30, Chile - 32, zaś Wielka Brytania - 35 miejsce.

Jak zauważa artykuł na The Guardian, porównując otyłość w poszczególnych krajach w USA: „W stanach, w których średni dochód wynosił poniżej 45 000 dolarów rocznie, poziom otyłości przekraczał 35%, podczas gdy w stanach, w których średni dochód przekraczał 65 000 dolarów rocznie, poziom otyłości wynosił mniej niż 25%”.

Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest łatwa dostępność niskiej jakości produktów z „pustymi kaloriami”, które są pozbawione wszelkich wartości odżywczych, ale za to stanowią dużo tańszą alternatywę niż produkty jakościowe. To właśnie skłania biedniejszych do kupowania gotowych dań, gdzie np. zamiast ponoszenia kosztów związanych z ugotowaniem w Polsce tradycyjnego niedzielnego obiadu w postaci rosołu i kotletów schabowych tzn. zakupem świeżego mięsa u rzeźnika, jajek, ziemniaków, warzyw itp., to ma się już wszystko zapakowane i gotowe do zakupu w markecie za 1/3 tej ceny. To jest właśnie główny czynnik, który napędza popularność fast foodów, marketowych „gotowców”, zup w proszku oraz wszelkiego jedzenia nafaszerowanego różnej maści substancjami chemicznymi. Jedzenie mrożonych dań oraz picie napojów zawierających dużą ilość cukru nie ma dla nas krótkotrwałych skutków, ale długoterminowo może poskutkować m.in. zawałem lub niepełnosprawnością związaną ze zwiększającą się masą ciała. Pewnym paradoksem zdaję się to, że sto lat temu biedni ludzie nie mieli fizycznie pieniędzy na jedzenie, zaś teraz produktów spożywczych na pułkach jest pełno, ale nie stać nas na zdrowe i bogate w składniki odżywcze posiłki, które będą spełniać dzienne zapotrzebowanie naszego organizmu.

Wśród innych przyczyn ekonomicznych narastającej otyłości w populacji osób ubogich badacze wymieniają także: wyższe bezrobocie, niższy poziom wykształcenia oraz nieregularne posiłki. Znaczącą przyczyną, która zdaję się pomijana, jest mała dostępność osób biednych do sportu. Przeciętnego robotnika nie stać na miesięczne karnety na siłownię, cotygodniowe baseny, rowery dostosowane do dłuższych podróży kolarskich, a przemęczenie spowodowane ciężką pracą skłania ich raczej do siedzącego sposobu spędzania wolnego czasu, bez wysiłku fizycznego i psychicznego.

Problem fat-shamingu i „body positive”

Jak wszystkie znane nam problemy pierwszego świata, tak i otyłość doczekała się dwóch przeciwnych względem siebie i narracji poruszanego problemu. Jeden opiera się na wrogości i braku zrozumienia sytuacji osób zmagających się z otyłością, a drugi na promowaniu i lekceważeniu problemu pod iluzją propagowania akceptacji społecznej. Argumenty obu stanowisk krążą wokół wielu wątków, choć najczęściej powtarzanym zdaje się kwestia estetyczna nadwagi/otyłości oraz zdrowotna. Atrakcyjność osób z dowolną wagą zawsze pozostanie kwestią indywidualnego gustu, bo choć możemy wyciągnąć inne wnioski po reklamach telewizyjnych i bilbordach, to obiektywnie nie istnieje jeden wzór ideału ludzkiego ciała, a jedynie sztucznie wpajana przez media kreacja atrakcyjności. Są to cechy oceniane subiektywnie, choć prawdą jest, że pod kątem zdrowotnym można już wyciągnąć obiektywne wnioski na temat niesamowitej szkodliwości posiadania zbyt dużej wagi.

Nie bez powodu wspomnieliśmy wpierw o błędnym i mocno subiektywnym postrzeganiu spektrum atrakcyjności, bo to właśnie hejtowanie cech estetycznych jest główną przyczyną fat shamingu, czyli praktyk mających upokorzyć, napiętnować, prześladować lub cieleśnie skrzywdzić osoby z nadwagą, lub otyłością. Body shaming nie jest typowo współczesnym działaniem, bo już w XX wieku reklamy promocyjne, programy telewizyjne oraz bajki dla dzieci wyśmiewały warstwę estetyczną, oraz wiązały grubość z cechami skrajnie negatywnymi, które najczęściej przedstawiały osoby z nadwagą mocno karykaturalnie, przeważnie jako leni, obiboków i obżartuchów. Z taką świadomością wychowywano ludzi już od małego, co pokazuje badanie przeprowadzone pod kątem nasycenia przekazów podkreślających atrakcyjność jako ważny element relacji i interakcji międzyludzkich w filmach i książkach dla dzieci.

Spośród filmów i bajek wykorzystanych w badaniu, te produkcje Disneya zawierały m.in. filmów oraz sitcomów Disneya zawierały najwięcej wiadomości dotyczących piękna. Badanie to wykazało, że 64% zbadanych filmów przedstawiało otyłe postacie jako nieatrakcyjne, złe, okrutne i nieprzyjazne.

Można więc śmiało stwierdzić, że to poniekąd zachodni kapitalizm zaczął wyznaczać i idealizować obecnie nam znane cielesne kanony piękna, co utwierdzało społeczeństwo w opinii, że ludzie z nadwagą są brzydcy, leniwsi i głupsi. Taki pogląd jest wyjątkowo niesprawiedliwy oraz szkodliwy, ponieważ otyłość ma różne przyczyny, i można mówić o wrodzonej lub nabytej chorobie (np. cukrzycy), wyżej poruszanej sytuacji materialnej oraz zaburzeniach psychicznych (uzależnienie od jedzenia, odstresowanie się poprzez jedzenie lub tycie jako reakcja obronna spowodowana traumą np. molestowaniem w dzieciństwie).

Choć przeważnie prześladowcy ludzi otyłych są święcie przekonani o tym, że ich czyny po prostu radykalnie motywują swoje ofiary do zmiany nawyków żywienia, to prawda jest taka, że fat shaming, szczególnie skierowany do nastolatków i dzieci, najczęściej prowadzą do długotrwałych problemów psychicznych i myśli samobójczych, zaniżaniem własnej wartości, głodzeniem się i skrajną anoreksją lub pogłębieniem się potrzeby jedzenia, czyli do jeszcze większego tycia. Jak wynika z raportu Mental Health Foundation „Body image. How we think and feel about our bodies” aż 20 proc. dorosłych wstydzi się swojego wyglądu, kolejnych 35 proc. ma z tego powodu depresję, a 13 proc. rozważa samobójstwo. Fat sheimimg nie zwalcza więc problemu, a go jedynie pogłębia.

W opozycji do wyznających współcześnie standardów piękna powstał ruch społeczny promujący bezwzględną akceptację swojego ciała tzw. body positive. Sama idea była jak najbardziej słuszna, bo pozwalała osobom niemieszczącym się w ramach „normy” zaakceptować siebie oraz wyzbyć się poczucia szpetności. W tym ruchu nikt nie mógł czuć się brzydszy z powodu deformacjami ciała, niepełnosprawności, koloru skóry, identyfikacji płciowej oraz masy ciała, co było pomocne dla osób, które zostały dotknięte problemem dużej wagi z nie swojej winy, ale z przyczyn zdrowotnych lub zaburzeń odżywiania. Tutaj jednak zaczyna się cały problem body positive, gdyż ruch ten nie separuje ludzi otyłych z wyboru lub świadomego zaniedbania, a całokształt zamienia się w nie tyle akceptację otyłości, a promowanie jej poprzez pokazywanie tuszy kobiet lub mężczyzn jako „obiektywnego piękna w każdym wypadku”. Na pokazach mody, w reklamach lub fotografiach magazynów nie przeczytamy najczęściej o przyczynach dużej nadwagi danej modelki, ale za to będzie podejmowana próba złamania dotychczas wpojonych społeczeństwu kanonów piękna. Oczywiście, nie w estetyce takich osób leży tutaj problem, ale w fakcie, że otyłość jest najzwyczajniej szkodliwa dla zdrowia, szczególnie gdy jest spowodowana przejadaniem się „śmieciowym jedzeniem” oraz wybieraniem produktów niskiej jakości. Problemów tych może dotyczyć wyżej podane problemy z nadciśnieniem tętniczym, cukrzycą lub niepłodnością. Ten aspekt sprawia, że wśród pracowników służby zdrowia zgoda z ruchem jest niebywale niska. Badanie z 2012 roku wykazało, że wśród próby 1130 stażystów dietetyki, dietetyków, pielęgniarek i lekarzy tylko 1,4% miało „pozytywne lub neutralne nastawienie” do nadmiaru tkanki tłuszczowej.

Warto zaznaczyć, że body positive narodził się, podobnie jak wcześniej fast shaming, z mechanizmów rynku kapitalistycznego. Nie bez powodu idea ruchu skupia się w głównej mierze na otyłości, gdyż wzrost tej choroby cywilizacyjnej poskutkował nowymi zapotrzebowaniami na rynku odzieżowym oraz żywieniowym. Choć otoczka może być kojarzona jako krok w kierunku tolerancji, to faktycznie modelki pełnią najczęściej role żywej reklamy produktów korporacji odzieżowych, nowych programów telewizyjnych oraz różnorakich suplementów diety. Dlatego body positive to szkodliwy ruch, który promuje otyłość w interesie wielkich korporacji.

Korporacje fast foodowe winne kryzysu otyłości

Czym jest konsekwencjonizm zapisany w kulturze? Odpowiedź można wyciągnąć, czytając badania pokazujące, że małe dzieci poznają logo Mc'Donalda nim jeszcze nauczą się mówić. Później to logo będzie im towarzyszyło całe życie, np. gdy rodzice będą chcieli nagrodzić go za dobrą ocenę, gdy będą urządzali przyjęcie urodzinowe, gdy będzie chciał zabrać partnera/rkę na szybki posiłek, gdy będzie wracał o późnych porach z pracy lub gdy w planach będzie miał usiąść gdzieś z wnukiem przy posiłku.

Można więc dość do wniosku, że wychowywanie się w danym kręgu kulturowym, kopiując wzajemnie standardy otaczających nas ludzi, popycha nas do wydawania pieniędzy na zaspokojenie potrzeb, które choć są dla naszego zdrowia mniej zdrową alternatywą, to często o ich atrakcyjności i obdarzenia „zaufaniem” świadczy kryjące się za produktami logo.

Logo to, a głównie właśnie tę produkty spożywcze kryjące się za nim, wpierw poznajemy jako nagrodę, coś ekskluzywnego i przepełnionego wspomnieniami, a później traktujemy jako część życia, jednocześnie ponawiając proces, gdy jako dorośli rodzice sami zapoznajemy naszą pociechę z tym miejscem. W ten sposób fast food hoduje sobie przyszłe pokolenie konsumentów, czyli ludzi kojarzących markę z reklamowej otoczki miejsca dla całej rodziny. Po czasie franczyza jest już tak głęboko zapisana w świadomości społecznej, że jej jestestwo jest już częścią kultury.

Warto tutaj wspomnieć jak dalece to podążanie za „tym, co znamy całe życie” w postaci danej sieciówki fast-food jest szkodliwe. Liczne badania pokazują, że produkty serwowane pod szyldem znanych nam restauracji mogą prowadzić nie tylko do omawianej w publikacji otyłości, ale również do chorób serca, nadciśnienia tętniczego, cukrzycy oraz nowotworu przewodu pokarmowego. Winę za to ponoszą zawarte w tych daniach duże ilości niezdrowego tłuszczu, soli oraz małe ilości niezbędnego błonnika pokarmowego, witamin i składników mineralnych.

Według raportu WHO śmieciowe jedzenie ma obecnie globalne konsekwencje zdrowotne, ponieważ każdego roku zabija 11 milionów ludzi, czego same korporacje są całkowicie świadome, ale przeważnie moralność umiera, gdy w grę wchodzi pieniądz i „wolna wola”.

Sama organizacja radzi ludziom wybierać diety bogate w owoce, warzywa, rośliny strączkowe i zboża, ubogie w sól i cukier oraz faworyzować tłuszcze nienasycone – znajdujące się w rybach, awokado, orzechach i oliwkach, oleju słonecznikowym lub rzepakowym.

Problem zaczął się w chwili, gdy wielkie sieciówki fast foodowe zaczęły wypierać lokalne miejsca serwujące regionalne potrawy. Globalna „mcdonaldyzacja” (szczególnie w krajach byłego Bloku Wschodniego, gdzie pierwsze restauracje Mc'Donald są do dziś uznawane za atrakcję turystyczną) oznaczało dla wielu ostateczne zwycięstwo kapitalizmu, który skończy erę „kartek na mięso” i zapełni obywatelom brzuchy egzotycznym jedzeniem za oceanu – przez krótki czas się to sprawdzało, nim pieniądze z portfela przeciętnego obywatela zaczęły szybciej znikać, a spodnie i koszule robiły się systematycznie z roku na rok za ciasne.

Obecnie istnieje wiele nowoczesnych krajów, gdzie nie uświadczymy McDonalda, ale za to turyści i obywatele danego państwa mogą cieszyć się miejscowymi drobnymi restauracjami serwującymi „szybką żywność”, które wykorzystują również zdrowsze, lokalne produkty spożywcze. Taką drogą poszła m.in. Boliwia, Islandia, Czarnogóra, Macedonia Północna, i Albania czy nawet Korea Północna gdzie średnia tych krajów BMI nie przekracza powyżej 23,3%. Oczywiście brak franczyzy nie oznacza, że w tych krajach nie powstały różne lokalne podróbki popularnych marek (takie jak w Albanii) lub nie jest tam popularny inny rodzaj fast fooda, jak np. hot dogi w Islandii.

Samym rozwiązaniem nie jest oczywiście zakazywanie działania franczyz fast foodowych na terenie kraju, gdzie konsumpcjonizm zapisał się już na tyle w świadomości społecznej, że taki np. kubełek kurczaków z KFC w piątkowy wieczór jest już standardem u większości. Taki ruch w państwie, tak bardzo kulturowo zamerykanizowanym, najpewniej by się nie sprawdził, a oprócz niezadowolenia społecznego skutkowałoby to również powstaniem masy podróbek na rynku, które najpewniej serwowałyby równie szkodliwe i prowadzące do otyłości produkty. Choć dla wielu osób może to stanowić kwestię sporną, tak prawdą jest, że jedyna możliwość poczynienia szeregu zmian uderzających w sam konsumpcjonizmem na wzór Ameryki Północnej leży w rękach państwa.

Tylko państwo może naświetlić problem oraz zabronić praktyk korporacji do propagowania niezdrowego trybu życia, m.in. poprzez zakazanie reklamowania na przestrzeni publicznej produktów wysokokalorycznych w (m.in. telewizji, na bilbordach, w gazetach) oraz zabronienie praktyk zachęcających dzieci do kupowania jedzenia (poprzez zachęcanie plastikowymi zabawkami oraz reklamami skierowanymi wprost do najmłodszych). Innym krokiem jest nałożenie dodatkowego podatku dla sieci fast foodów, z których państwo będzie realizować kompanię uderzającą w problem otyłości, poprzez przestawienie społeczeństwu szeregu negatywnych skutków spożywania produktów nasiąkniętych tłuszczem, solą oraz różnej maści konserwantami.

Polska otyłość

Polska w rankingu HDI ma 23,1% osób otyłych, co w porównaniu z krajami sąsiedzkimi nie jest złym wynikiem. Wpływ na ten nie najgorszy ten stan rzeczy ma najprawdopodobniej wychowanie i mentalność narodowa. O ile w Wielkiej Brytanii i w USA królują wymieniane wyżej marketowe posiłki, fast foody lub wszelkiej maści gotowce, tak w Polsce, co jest niewątpliwe pozostałością po PRL-u, panuje kult domowych, własnoręcznie przyrządzanych posiłków. Najczęściej goszczą tradycyjne i sprawdzone potrawy, pokroju rosołu, kotletów mielonych, gołąbków, pierogów, żurku itp., zaś śmieciowe jedzenie traktujemy przeważnie jako dodatek, często związany z brakiem czasu lub luźnym wyjściem na miasto.

Inną przyczyną przyzwoitego wyniku może być również łatwiejszy dostęp do sportu w Polsce, gdzie choć (jak wyżej wspominałem) przeciętnego robotnika nie stać na propagowany przez trenerów personalnych tryb życia, tak nadal pozostają w miarę tanie pływalnie publiczne, orliki, piesze szlaki turystyczne oraz SKS-y w szkołach. Pomimo przystępnej dostępności, według badań Sponsoring Monitor ARC Rynek i Opinia od trzech lat utrzymuje się regres w uprawianiu sportu przez Polaków. W 2019 roku odsetek Polaków deklarujących uprawianie sportu wynosił 74%, w 2020 roku rozpoczął się spadek aktywności do 69%, a w zeszłym roku – do 64%.

Czytelniku! Nie przegap naszego następnego artykułu

Podziel się swoją opinią!

Pamiętaj o tym, by zachować się kulturalnie dyskutując z innymi czytelnikami.


0 Komentarzy

Bądź pierwszy! Zostaw swój komentarz pod tym artykułem.