Kłęby dymu, pas czerwieni i żar, a za nimi zniszczenie, straszna śmierć i lament ludzi, którzy właśnie stracili bliskich i cały swój dobytek. Tak właśnie od kilku wygląda rzeczywistość mieszkańców hawajskiej wyspy Maui.
Niszczyciele pożary strawiły 850 ha ziemi, zniszczyły ponad 2200 budynków i odebrały życie przynajmniej 96 osobom. Bilans ofiar ciągle wzrasta, bo strażacy wśród zgliszcz wciąż szukają około 1 000 zaginionych osób. Szpitale zapełniły się rzeszami ludzi poparzonych i zatrutych dymem, a schroniska tłumami osaczonych przez ogień mieszkańców i turystów, desperacko uciekających przed śmiercią. Tysiące ludzi straciło domy.
Doszczętnie wyniszczona została była stolica archipelagu – Lahaina – wraz z cennym dla rdzennej ludności dziedzictwem kulturowym. Z dymem poszedł między innymi stanowiący dla Hawajczyków element swojej tożsamości XIX — wieczny kościół Waiola, w którym spoczywają członkowie hawajskiej rodziny królewskiej. Ponadto zwęgleniu uległ w znacznej mierze słynny figowiec Lahaina.
Bezpośrednim sprawcą tragedii jest układ wysokiego ciśnienia, który zapewnił suche i gorące warunki oraz huragan Dora, który umożliwił płomieniom szerokie rozprzestrzenianie się. Wskazuje się ponadto na sporą rolę inwazyjnej roślinności. O ile natury powstrzymać się nie da, tak da się jednak ratować ludność przed jej niszczycielską siłą. Niestety, amerykańskie władze nie wywiązały się z tego zadania.
Hawajscy urzędnicy nie docenili zagrożenia pożarami. W ubiegłorocznym raporcie dotyczącym ryzyka klęsk żywiołowych wskazali na tsunami, trzęsienia ziemi i zagrożenie wulkaniczne, natomiast ryzyko pożarów określono jako niskie. Brak pokory dla żywiołu miał miejsce mimo wiedzy o braku potrzebnych środków do jego zwalczania.
W jednym z raportów hrabstwa Maui na temat zapobiegania pożarom lasów z 2021 r. stwierdzono, że chociaż liczba akrów trawionych przez pożary gwałtownie wzrosła, fundusze na zapobieganie im i łagodzenie ich skutków były „niewystarczające”. W dokumencie stwierdzono również, że plan strategiczny lokalnej straży pożarnej „nie zawierał nic o tym, co można i należy zrobić, aby zapobiegać pożarom”.
Ponadto, jak podaje organizacja non-profit Hawaii Wildfire Management Organization, budżet stanu przeznaczony na walkę z pożarami nie nadąża za pogarszającymi się warunkami i wzrastającym ryzykiem.
Hawaje mają największy na świecie zintegrowany system ostrzegania syrenami alarmowymi. Na samej wyspie Maui jest ich aż 80, jednakże w obliczu pożogi nie zawyła żadna z nich. „Nikt w stanie ani w hrabstwie nie próbował aktywować tych syren” - oświadczył rzecznik Hawaii Emergency Management Agency, Adam Weintraub. Według mieszkańca Lahainy Cole'a Millingtona jedynym realnym ostrzeżeniem był „ogromny pióropusz czarnego dymu” na niebie.
Mieszkańcy twierdzą także, iż nie otrzymali odpowiedniej pomocy od administracji prezydenta Joe Biedna. Wskazują, iż wsparcie ze strony Gwardii Narodowej i Straży Przybrzeżnej jest niewystarczające, więc często muszą polegać sami na sobie.
Wśród winnych znajduje się też przedsiębiorstwo Hawaiian Electric, które mimo pożarów nie odcięło zasilania. Zerwane linie energetyczne miały przyczynić się do wybuchu pożaru. Jak wynika z dokumentów, firma zdawała sobie sprawę, że wyłączenie prądu byłoby skuteczną strategią na przeciwdziałanie pożarom, jednak mimo tego nie podjęła takiego kroku.
Podziel się swoją opinią!
Pamiętaj o tym, by zachować się kulturalnie dyskutując z innymi czytelnikami.
0 Komentarzy
Bądź pierwszy! Zostaw swój komentarz pod tym artykułem.